Archiwum 23 listopada 2011


lis 23 2011 Mój czas...
Komentarze: 0

Swojego faceta poznałam na weselu u koleżanki. Zatańczyliśmy razem kilka kawałków, nastąpiła wymiana numerów i wróciłam do rzeczywistości. Pomyślałam wtedy, że pewnie nie odezwie się do mnie,  a ja nie miałam śmiałości dzwonić pierwsza. A tym bardziej, że mieszkał za granicą w Dover.

I tak minął miesiąc i zadzwonił mój telefon. Gdy usłyszałam kto dzwoni, oniemiałam z radości. Okazało się, że właśnie jest w odwiedzinach u swojej rodziny i chciałby ze mną się spotkać. I tak nasza znajomość trwała rok czasu. Miłość na odległość,  w którą nigdy nie wierzyłam. Po tym czasie zaproponował mi, abym przyjechała do niego na stałe.

Obiecał, że pomoże znaleźć mi tam dobrą pracę, a do tego czasu nie będę musiała się o nic martwić.

W sumie to szczęście w nieszczęściu, bo akurat w mojej firmie szykowały się zwolnienia i podobno byłam na liście zwolnień. Wiecie jak to jest, młoda z krótkim stażem = zbędna.

Zaryzykowałam, spakowałam walizki i miałam nadzieję, że szczęcie uśmiechnie się do mnie.

Adrian przyjechał po mnie samochodem. Dalszą drogę mieliśmy przebyć promem. Ja wolałam pojechać normalnie autostradą, ale on twierdził, że zawsze jak przyjeżdżał do rodziny to korzystał z promu, i że ja tez nie pożałuję.  Poza tym, nie musiał siedzieć długich godzin za kierownicą, tylko spędził ten czas ze mną.

A prom był naprawdę cudny, byłabym niemądra gdybym go nie zachwaliłaJ

Adrian zarezerwował na promie kabinę, gdyż płynęliśmy nocą. Pełen luksus, w kabinie łazienka – ogólnie bardzo schludnie i czyściutko. Na promie znajdowała się restauracja, w której zjedliśmy pyszną kolację.

Jednak najbardziej zachwycił mnie zachód słońca, na który udało nam się załapać.

Prom był super, ale najważniejsze było przede mną. Nowe mieszkanie, nowa praca, ogólnie nowe życie…